Mikołaj obudził mnie o 7 rano wołając bajka, bajka, kubi kubi.
Przez sen się zastanawiałam co to jest to kubi?
Potem
sobie przypomniałam, że obiecałam mu rano Scobi Doo na Polsacie. No
dobra to wstajemy, robię śniadanko w pokoju, sobie kawkę i szykuje nas
na wyjście na Czantorię.
Z racji że jest blisko i zeby nie płacić
za parking pod kolejką linową postanowiła, że wsadze Mikołaja na sanki i
zrobimy spacerek.
Ubrałam nas jak bałwanki żeby nie zmarznąć.
Zapakowałam zapasowe ubrania dla Mikołaja i jedzenie do plecaka i po
10tej ( i serii bajek w telewizji) wyruszyliśmy pod Czantorię. Ciągnę te
sanki z Mikołajem i pytam pierwszych napotkanych ludzi jak iść w stronę
Czantorii? Popatrzyli na mnie jak na wariatkę i pokazali, przy okazji
mówiąc " ale to jest z jakieś 1,5 kilometra" No super fajnie blisko. Ale
nic trochę ruchu mi się przyda i poszliśmy, to znaczy Miki na sankach
:)
Było całkiem fajnie, do Czantorii doszłam kompletnie spocona, a
Miki znudzony. Na miejscu okazało się, że parkingi darmowe są i tyle
wyszło z mojej chęci oszczędzania. Kupiłam bilet na wjazd kolejką linową
tam i spowrotem - tylko dla siebie, bo dziecko do lat 4 za darmo ma tę
wesołą przejażdzkę. Stanęliśmy w kolejce za masą narciarzy i
snowboardzistów i tak się rozgladam- nikogo więcej z sankami nie ma.
Myślę sobie -chyba nie ma zakazu zabierania sanek co? Ale cóż tak, będę
robić za głupią jakby co.
Ale zakazu jednak nie było.Jakiś pan
pomógłmi usadowić Mikiego na siedzeniu, tylko problem miałam z tymi
sankami, bo przeszkadzały w zamknięciu zabezpieczenia,alejakoś się
udało.
Siedzimy i jedziemy w górę.
Przyciskam do siebie
wystraszonego Mikiego i pokazuję mu cuda natury - to znaczy pobielone
śniegiem drzewka, bo Miki bał się odwrócić i spojrzeć na góry.
Na górze wysiadamy bez problemu i zaczynam się rozglądać, gdzie tu jakieś miejsce do zjazdu sankami jest?
No i okazało się, że nie ma takowego. 2 stoki narciarskie tylko.
Połaziliśmy,
połaziliśmy i w końcu zdecydowałam się na zamkniętą trasę narciarską (
po której oczywiście wszyscy zjeżdżali). Jakaś pani wskazała nam "oślą
łączkę", że niby tam se możemy pozjeżdżać. Patrzę... a tam 40 stopniowy
spad, no super, zaciągnęłam Mikołaja trochę niżej i zaczęliśmy się
bawić. Oczywiście pozwoliłam tylko na kilkumetrowy zjazd sankami, bo
bałam się, że Miki wraz z sankami zniknie mi wśród drzew jeśli nie zdąże
go złapać. Po kilku wspinaczkach z sankami pod górę Miki miał
dosyć.Zmęczony był na maksa.
Więc postanowiłam pokazać mu jak się robi orzełki w śniegu
Wyszedł oczywiście orzeł duży i orzeł mały:)
Potem 10minut otrzepywałam nas ze śniegu, ale była masa śmiechu.